poniedziałek, 31 sierpnia 2015

Błogosławieństwo czy przekleństwo?

Dużo myślałam ostatnio nad podejmowaniem ryzyka w życiu, w podróży, w budowaniu swojej kariery, a także nad tym, jak wiele chciałabym w życiu spróbować, doświadczyć i nauczyć się. W psychologii są takie dwa konstrukty jak skłonność do ryzyka i otwartość na doświadczenie. Mówi się o nich np. w kontekście psychologii osobowości lub przy analizie cech temperamentalnych. Pojęcie ryzyka coraz częściej występuje również w biznesie, a w szeroko pojętym rozwoju osobistym promuje się ideę „otwartego umysłu”. Jak to wygląda w kwestii teoretycznej?


  (UWAGA: Jeśli nudzi Cię teoria, przejdź niżej)


W Regulacyjnej Teorii Temperamentu Stelaua (1969) jedną z wyróżnionych cech temperamentu jest aktywność, czyli skłonność do podejmowania się takich działań, które same w sobie są stymulujące lub dostarczają stymulacji zewnętrznej (za: Strelau, 2008). A teraz po ludzku: ludzie, którzy są aktywni, w świetle tej teorii, wybierają zachowania dające im przysłowiowego „kopa” – dużo wrażeń, emocji, adrenaliny czy endorfin. Wśród tych działań mogą znajdować się zachowania ryzykowne i nowe, bo jak wszyscy wiemy pierwszy raz smakuje najlepiej. Mam ochotę przytoczyć tu przykład z Ewolucji pożądania Davida Bussa, ale się powstrzymam (mimo to zachęcam do zapoznania się z książką). Podobnie przedstawia się pojęcie ekstrawersji, cechy zaproponowanej przez Eysencka (1973, 1990; za: Gerrig i Zimbardo, 2012). Poza znanym tłumaczeniem, że jest to towarzyskość i upodobanie do brylowania w towarzystwie, ekstrawersja to także poszukiwanie stymulacji (w tym zachowań wiążących się z ryzykiem).

Otwartość na doświadczenie to jedna z cech tzw. Wielkiej Piątki, czyli teorii osobowości stworzonej przez McCraea i Costa (1997; za: Gerrig i Zimbardo, 2012). Biegun tej cechy, który najbardziej mnie interesuje w świetle tych rozważań, przedstawia człowieka otwartego na doświadczenie jako twórczego, intelektualistę o otwartym umyśle. Jak wspomniałam na początku jest to san promowany przez wielu praktyków i teoretyków rozwoju osobistego. Osobiście nie posunęłabym się do tego, aby twierdzić, że jest to cecha wyłącznie pozytywna.


(O tu możesz przejść)


Jestem przesiąknięta otwartością umysłu i często odbija mi się to czkawką. Chciałabym wiedzieć wszystko, nauczyć się wielu języków, skończyć wiele kierunków, zaznać życia w różnych krajach. Interesuje mnie każdy rodzaj sztuki, chciałabym spróbować każdej aktywności i realizować wiele hobby. No i najważniejsze: chciałabym przeczytać każdą książkę, którą napotkam. Jak wygląda to w praktyce? Mam porozpoczynane z pięć książek, codziennie doznaję objawienia, co chciałabym robić w życiu (większość pomysłów się wyklucza), podejmuję się wielu działań, kończąc wypalona, by znów rozniecić w sobie chęć do robienia czegoś nowego. Większość przedsięwzięć kończyło się fiaskiem. Mam dobrą nowinę! Znalazłam na to sposób, ale o moim sposobie na słomiany zapał innym razem.

Co z ryzykiem? Dobre? Złe? Najpiękniejsze podróże, niecodzienne przygody, nowy, innowacyjny biznes – wszystko to nie miałoby miejsca, gdyby ktoś kiedyś nie podjął ryzyka. Bywają też sytuacje, gdy ryzyko nie jest konieczne, a stają się przez nie brawurowe czy niebezpieczne. Kiedyś usłyszałam piękną myśl: trawa jest silniejsza od drzewa – dlaczego?  – bo ona chwieje się pod spływem wiatru i tej jej nie złamie, w przeciwieństwie do drzewa. Jakoś tak to szło, ale to moja parafraza – sens pozostał.

Pomówmy jednak o dobrych stronach podejmowania ryzyka. Strefa komfortu jest znaną, utartą ścieżką, której kurczowo się trzymamy, bo wszystko inne wydaje się obce i niebezpieczne. A gdyby tak spróbować inaczej? Np. wstać wcześniej i pójść pobiegać? Za pierwszym razem będzie tragicznie – będziemy spoceni, zmęczeni i ciężko będzie złapać oddech, ale kawa nie będzie już tak niezbędna do życia i funkcjonowania w pracy. A może związek, w którym jestem mi nie odpowiada, bo przestaję cieszyć się życiem i gubię po drodze siebie? A może wcale nie chcę być matką/ojcem? A może praca, którą wykonuję, mnie przygnębia? A może wcale nie chcę studiować? A może mój pomysł ma rację bytu i mi się powiedzie? Świat nie przestanie istnieć, jeżeli postanowię żyć inaczej niż do tej pory. Jeżeli spróbuję, zrobię ten pierwszy krok. Jak pisałam w jednym z poprzednich wpisów: dlaczego nie powiedzieć życiu WHY NOT i nie skoczyć w wir życia? Może tam na dole jest ciekawiej, lepiej? A do tego ktoś życzliwy podstawi trampolinę, żeby upadek nie był tak bolesny.

A może popełnię przy tym błąd? Błędów nie popełnia tylko ten, kto nie próbuje nic nowego – A. Einstein. A próbować warto. Chociażby po to, by wyciągnąć z nich naukę na przyszłość. I tu znowu pojawia się znarzekana przeze mnie otwartość na doświadczenia. Otwarty umysł pozwala zainspirować się wszystkim, znaleźć sens w bezsensie. Gdyby nie ta cecha, nie potrafiłabym wytrzymać niektórych dni. Nauka do sesji to hardcorowy maraton, podczas którego ma się ochotę rzucić studia. Jednak wtedy staram się szukać czegoś niezwykłego, ciekawego, inspirującego, czym mogłabym podzielić się z innymi. Dyskutuję, piszę nowe posty, zaznaczam tematy, które chciałabym zagłębić. Gdyby nie otwartość na doświadczenia, nie potrafiłabym dostrzegać czegoś dobrego, w tym, co z pozoru wydawało się tragiczne. Na własnej skórze doświadczyłam śmierci, byłam o włos… I to nie raz, a dwa razy. Dało mi to nowy napęd do życia, chęć przeżycia go tak, aby było jak najlepsze.


Rozpisałam się trochę, ale to dlatego, że tak długo mnie tu nie było. I na koniec mój ukochany cytat:


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz